Nie jest to straszna opowieść.
Jest cichym wspomnieniem jak szum wiatru.
Kolejny samotny dzień mijał jak udręka.
Wciąż te same ściany, te same okna.
Za dnia — gwar. W nocy — głucha cisza.
Straciłam już rachubę czasu, a milczenie stało się moim złotem.
Nagle — dźwięk. Coś poruszyło ciszę.
To dziewczynka. Uśmiechnięta, wyciągała do mnie rączki.
Ten widok był słodki jak kropla deszczu w skwarze lata.
Ktoś mnie zauważył. Ktoś mnie pragnął.
Matka przez chwilę protestowała, lecz słowa dziecka przyniosły jej spokój.
A potem wszystko wydarzyło się tak szybko.
Zanim zdążyłam otworzyć oczy… byłam już w domu.
To było jak piękny sen, który zdarza się człowiekowi tylko raz.
Zegar tykał. Zapadła noc.
Ciemna i głucha, w nieznanym miejscu.
Latarnie świeciły jasno, aż żaluzje przesłoniły ich światło.
Szkoda, ale rozumiem. Dzień był dla wszystkich długi.
Dziewczynka zmęczona — zasnęła.
A potem nastał piękny poranny dzień.
Słońce wstało leniwie zza horyzontu,
pierwsze promienie wkradały się przez szpary żaluzji.
Obudziła się. Pani Słońce była dziś nieustępliwa.
I wtedy...
moim oczom ukazał się cudowny widok letniego parku.
Ptaki śpiewały swoje poranne pieśni, budząc świat do życia.
Jednak pomimo tego wszystkiego senna atmosfera nie chciała odejść.
Nagle — brzdęk.
Dźwięk, którego nie rozpoznałam od razu.
Po chwili dotarło do mnie: dostałam w prezencie złotówkę.
Moja własna, pierwsza moneta!
Przez moje małe ciałko przeszła fala radości.
Jak to się mówi — grosz do grosza, a będzie kokosza.
Postanowiłam się tego trzymać.
Patrzyłam przez okno,
a moja dziewczynka szamotała się po pokoju w poszukiwaniu stroju.
W końcu — triumf.
Różowa bluzka na ramiączkach z Hannah Montaną,
dżinsowe rybaczki, białe skarpetki i czarno-białe trampki.
Zaczesała włosy w kucyk. Wybiegła.
Była sobota. Plecak został w domu.
Każdemu należy się chwila wytchnienia.
Dni mijał tak szybko, że zliczyć już ciężko.
Złota jesień, śnieżna zima, kwiecista wiosna.
A z każdym dniem dostawałam nową monetę.
Nie grymasiłam. Dziękowałam.
Złotówka, dwa złote, nawet grosz — wszystko brałam.
Cieszyłam się z małych rzeczy.
Czas leciał. Nieubłaganie.
Poranek po poranku. Południe za południem.
Było też drzewo, na którego gałęziach,
nie jeden ptak wzleciał w niebo.
Jednak pewnego dnia i ino zniknęło.
Było to któreś wiosny, już nie pamiętam, której.
Pojawili się ludzie. Metalowy sprzęt.
Rzeź w akompaniamencie brzęczących pił.
Z głośnym grzmotem runęło na ziemię.
Żadne łzy. Żadnej żałoby.
Tylko wiatr niósł agonię umierającego drzewa.
Kilka dni później rozpoczęto kopanie.
Koparki wgryzały się w ziemię jak w masło,
wydzierając z niej resztki życia.
Ptaki jeszcze przez chwilę krążyły w pobliżu.
W końcu i one odeszły.
Na miejscu katastrofy stanął kiosk.
Z ironią — pełen gazet, zrobionych z drzew.
Lecz niestety, żadne już tu nie będzie czcić Słońca
Bez cudownego widoku, wiosna smętnie minęła.
Nastał pierwszy dzień Lata, a z nim wakacje.
Dziewczynka coraz częściej wracała wcześnie.
Nie było już zeszytów, tylko zabawki, gry, seriale.
Aż przyszedł ten dzień.
Ciemne chmury przesłoniły Słońce.
Niebo otworzyło się i spadł hojny deszcz.
Zabrała mnie do innego pokoju.
Zobaczyłam resztę domu.
Śmiała się, rozmawiała z mamą.
Nie rozumiałam słów.
Lecz nim się zorientowałam nagłe GRZMOT!
Ból przeszył mnie całą.
A oni się uśmiechali.
Co się dzieje?
Czy zrobiłam coś złego?
Pytania goniły się w mojej głowie, ale ból nie ustępował.
Kolejny cios.
Coś we mnie pękło.
Chciałam krzyczeć — krzyk utknął w gardle.
Chciałam wołać pomocy, jednak na próżno.
Cierpienie wypełniło mnie do końca.
Zbliżało się zimno.
A z nim — ciemność.
I cisza.
KONIEC.
To był mój koniec. Mojej jednej drogi życia.
Jak drzewo — odeszłam.
Zabrano mi serce, duszę, ciało.
Porzucono mnie.
Jak śmieć.
Całkiem samą.
Rozkruszoną.
Bez niczego.
Tylko mój różowy ryjek wciąż się uśmiechał.
Martwe oczy — pełne radości.
Zawsze tak było.
Od dnia, w którym zrobiono ze mnie skarbonkę.
Jestem tylko rzeczą. Niczym więcej.
Dziewczynka... moja pani... zostawiła mnie.
Zabrała wszystko, co mi dawała przez ten rok.
Wyszła. Zgasiła światło.
Mała różowa świnka-skarbonka...
Umarła.
Tylko niebo ją opłakiwało.
Deszcz padał jak łzy rozpaczy.
Ptaki przestały śpiewać.
Uczciły jej pamięć.
Tej małej
Zapomnianej
Świnki Skarbonki
Komentarze
Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.